Pierwszego papierosa zapaliłam w wakacje po 6 klasie szkoły podstawowej. Wakacje spędzałam u rodziny na wsi i miałam tam paczkę, grupę miejscowych dzieciaków w większości już po 8 klasie i w większości krzepkich, ostrych chłopaków. Spotykaliśmy się zwykle na przystanku autobusowym. Palili jak smoki. Wiedziałam, że wcześniej czy później padnie to sakramentalne pytanie – palisz?
Warśawianka (tak nazywali mnie ich rodzice) nie mogła być zwyczajnym mięczakiem. Jak każda paczka i ta miała swoją hierarchię, a ja byłam w niej wysoko. Papierosa, konkretnie sporta bez filtra, zwędziłam wujkowi, poszłam hen na łąki i w samotności zapaliłam. Nie pamiętam, jak smakował. Ale w najważniejszej chwili nie zawiodłam. Na pytanie – palisz? Bez wahania wyciągnęłam rękę i pozwoliłam sobie przypalić. Wygrałam. Więcej pytań nie było, a ja w spokoju mogłam „rzucić” palenie na następne kilka lat.
Na ile teraz się uda? W piątek 31 maja był dzień bez papierosa. Stwierdziłam, że na początek spróbuję bez wspomagaczy. Poranne espresso bez papierosa smakowało dziwnie, ale dało się wypić. Później było tylko lepiej, aż przyszedł wieczór. Trzymałam się prawie do 23.00 i… poległam.
W sobotę wstałam i od razu nakleiłam swój pierwszy plasterek. Poranne espresso, smakowało dziwnie, ale dało się wytrzymać, wieczór był lepszy.
Zanim do tego doszło, noc upłynęła mi na myśleniu – gdzie to nakleić? Nie chciałam, by było zbyt blisko ważnych organów. Wiem - idiotyzm, skoro przez lata ciągnęłam jak smok niemal bezrefleksyjnie. Aż przypomniała mi się kampania społeczna sprzed lat pod tytułem „papierosy są do dupy”. Łatwo sobie było przypomnieć, bo wyplakatowane było całe miasto. No to już wiecie…
Zaczęłam od plasterków nr. 2, czyli nie tych najmocniejszych, tylko środkowych – cały czas udaję, że mój nałóg nie był ekstremalny. Myślałam, że zacznę od najsłabszych, ale jednodniowy eksperyment z rzucaniem bez wspomagaczy kazał mi nieco zweryfikować opinię o moim stopniu uzależnienia. Na razie zdejmuję na noc, ale tak już na pięć minut przed zgaszeniem światła, by nie kusić losu.