Palę, bo lubię. Przynajmniej tak uważam. Ale też nie lubię, bo śmierdzi: mieszkanie, ciuch, włosy, chyba nawet skóra.
Raz rzuciłam palenie. Bez powodu. A właściwie był jeden. W tym czasie rzucali znajomi i zaraz później wracali. Rzucali sposobami i wspomagaczami. Jedni wsypywali paczkę fajek do kibla i spuszczali wodę - pożegnanie tej ostatniej niech spłynie do morza. Godny pogrzeb. Później z podobnymi honorami żegnali drugą ostatnią, trzecią ostatnią i kolejną naturalnie TYM RAZEM JUŻ NA PEWNO ostatnią. Inni kupowali gumy z nikotyną, poddawali się akupunkturze i hipnozie. Ale efektem zawsze było rozczarowanie i powrót do nałogu.
JA rzuciłam skutecznie (ALE BZDURA). Bez wspomagaczy, bez mówienia „to ostatni”, „od poniedziałku nie palę”, bez kończenia ostatniej paczki. I… nic. Żadnych objawów odstawienia. Nie szukałam zamienników, nie byłam rozdygotana ani drażliwa, nie ganiałam palących w moim towarzystwie, spałam normalnie. Za to zaczęłam odczuwać na nowo smaki i zapachy. Arcygenialne uczucie.
Jednak za łatwo mi poszło, za mało mnie to kosztowało. Po roku zapaliłam jednego (nie zaszkodzi, przecież nie palę), później na imprezie (nie zaszkodzi, przecież nie palę), później kupiłam paczkę (od czasu do czasu nie zaszkodzi, przecież nie palę). I poszło. Było to w czasach, kiedy paliłam dopiero jedną trzecią życia.
Teraz będzie drugie podejście. Mam wspomagacz - plasterki. I mam dzień - 31 maja - dzień bez papierosa. I mam cel - odczuwać na nowo smaki i zapachy, bo to arcygenialne uczucie.
***
Beata rzuca palenie z dziennik.pl i plastrami Niquitin.