KLARA KLINGER: Jesteśmy w czołówce państw z cesarkami. To chyba fatalnie?
PROF. MIROSŁAW WIELGOŚ: Nie należy tego tak demonizować, reprezentujemy wyższą średnią europejską. Ten współczynnik odzwierciedla ogólnoświatową tendencję. Proszę spojrzeć na Stany Zjednoczone, w których odsetek cesarskich cięć wynosi jakieś 32 proc.
Dlaczego tak się dzieje?
Pomimo że to ogólnoświatowa, a na pewno ogólnoeuropejska tendencja, w różnych krajach ma często inne podłoże. W przypadku Polski z jednej strony chodzi o liberalizację wskazań, cięcie robione po cięciu, przy ciążach wielorakich, ułożeniu miedniczym itd. Ale to nie chodzi tylko o liberalizację, lecz o jej skutki. W efekcie bowiem umiera sztuka położnicza, klasyczne położnictwo, jakie było do tej pory znane. Przy porodach miednicowych idzie się też na łatwiznę i najczęściej robi się od razu cięcie. To oznacza, że młodzi lekarze nigdy nie widzieli porodu miednicowego, do którego doszło drogami natury. Nie mają się od kogo uczyć. Więc kiedy rezydent lub młody ginekolog jest na dyżurze i trafia do niego pacjentka z taką ciążą, nie będzie się nawet chwili zastanawiał i zrobi zabieg operacyjny.
Mówi się, że to kobiety nie chcą rodzić w bólu i dlatego same wybierają taką drogę.
Znowu bym tego tak nie demonizował. To 10 proc. przyczyn cięć cesarskich. Ponadto jeżeli kobieta nie chce rodzić siłami natury, należy zadać sobie pytanie, jaki jest tego powód. Jeżeli to zwykła fanaberia, a powodem jest to, że np. chciałaby urodzić w poniedziałek, bo to dla niej szczęśliwy dzień, to nie można się na to godzić. Ale jeżeli miała na przykład traumatyczne przeżycia przy poprzednim porodzie albo w jej rodzinie porody źle się kończyły lub też naprawdę się tego obawia, to być może należy jej zdanie wziąć pod uwagę. Uważam, że często powodem jest nie tyle lenistwo kobiet, ile pójście na łatwiznę przez lekarzy: cięcie trwa pół godziny, poród kilkanaście godzin.
To u nas. A jak to jest w innych krajach europejskich?
Jeden z niższych wskaźników mamy w Holandii, ale tam jest duży odsetek porodów pozaszpitalnych, także tych domowych, co oznacza, że kobiety są nastawione na bardziej naturalne porody. Poza tym zarówno tam, jak i w krajach skandynawskich jest wysoki poziom edukacji – ale nie tylko co do porodu, lecz także samego planowania ciąży.