Przygotowana przez Katarzynę Hall reforma systemu oświaty z 2008 roku, jeszcze nie zaczęła w pełni funkcjonować, a już przeżywa poważny kryzys. Wczoraj szefowa resortu edukacji narodowej publicznie przyznała, że chce wycofać się z pomysłu posłania do
szkoły od przyszłego roku wszystkich sześciolatków. Ale nie będzie to łatwe, bo wymaga ponownej nowelizacji ustawy o systemie oświaty, a w tej kadencji Sejmu jest to już niemożliwe, ponieważ dzisiaj kończy on swoje ostatnie posiedzenie.
Niewypałem okazała się także nowelizacja
ustawy o systemie oświaty z 2010 roku, która przerzuciła na rodziców część kosztów opieki przedszkolnej. Doprowadziło to do protestów w wielu gminach. Obecnie wojewodowie kończą zleconą przez premiera kontrolę gminnych uchwał w sprawie dodatkowych opłat za przedszkola. „DGP” dotarł do wstępnych danych, z których wynika, że nawet co dziesiąta gmina będzie musiała zmienić swoje decyzje w tej sprawie.
Bankructwo gminy
Wojewodowie najczęściej kwestionują wprowadzenie opłat za przedszkola z mocą wsteczną (czyli np. uchwała podjęta została 3 września, podczas gdy
podwyżka miała miejsce 1 września) czy zapisów zobowiązujących rodziców do składania deklaracji dotyczących liczby godzin, podczas których ich dzieci będą korzystać ze świadczeń. W uchwałach pojawiają się także postanowienia, że opłaty nie ulegają zwrotowi w sytuacji nieobecności dziecka w przedszkolu.
Samorządowcy wskazują, że to działania, które mają zabezpieczyć ich budżet, i nie wykluczają, że będą odwoływali się od decyzji wojewodów do sądów administracyjnych. Argumentują, że w tym roku wydadzą na oświatę nawet ponad połowę swoich całorocznych budżetów. Profesor Michał Kulesza, twórca
reformy samorządowej, wskazuje, że nie mają one obowiązku dofinansowywać oświaty z własnej kieszeni. Ale nie mogą także na działalności edukacyjnej zarabiać. – Gmina nie może pobierać od rodziców opłaty wyższej niż ta wynikająca z rzeczywistych kosztów jakie ponosi na opiekę przedszkolną – wyjaśnia Kulesza.
Jednak jak pokazuje przykład gminy Łapy, która na dwa prowadzone przedszkola wydaje rocznie ponad 2 mln zł – opłaty od rodziców pokrywają jedynie 13 proc. kosztów, jakie ponosi samorząd w związku z utrzymaniem placówki.
Od wielu lat samorządowcy postulują, aby budżet państwa partycypował w opiece przedszkolnej. Teraz jest to wydatek ciążący na gminach, a od tego roku dodatkowo na rodzicach, którzy muszą płacić za dłuższy niż pięciogodzinny pobyt swoich pociech w przedszkolu. Co gorsza, na gminy został też przerzucony obowiązek przygotowania szkół do przyjęcia sześciolatków. Choć reforma przewidywała, że z państwo da samorządom na przygotowanie się do reformy 350 mln zł, jednak w ostateczności pieniądze te nie trafiły do adresatów ze względu na oszczędności rządowe.
Lepiej późno niż wcale
Efekt jest taki, że wiele szkół nie jest w stanie zapewnić maluchom odpowiednich warunków do nauki, zabawy i wychowania. Rodzice doskonale o tym wiedzą i choć już od trzech lat mogą posyłać sześciolatków do pierwszej klasy, to wstrzymują się z takimi decyzjami. W tym roku do szkół rodzice posłali mniej niż 25 proc. sześciolatków (wstępne szacunki MEN mówiły o 40 proc.), co oznacza, że w roku szkolnym 2012/2013 w I klasach szkół podstawowych mogłoby znaleźć się nawet 700 tys. dzieci. Obecnie jest to ok. 400 tys. Do świadomości samej Minister Hall te liczby dotarły trzy lata po ogłoszeniu reformy i na rok przed jej wprowadzeniem.
Co wolno wojewodzie, to nie tobie, gmino
Zgodnie z ustawą z 23 stycznia 2009 roku o wojewodzie i administracji rządowej w województwie wojewoda jest organem nadzoru nad działalnością jednostek samorządu terytorialnego pod względem zgodności ich działań z prawem. Może on także wydawać polecenia obowiązujące samorządy. Polecenia te jednak nie mogą dotyczyć rozstrzygnięć co do istoty sprawy, czyli przesądzić o treści zezwolenia czy innej decyzji przygotowywanej np. przez wójta gminy. Samorząd może odwołać się od decyzji wojewody do sądu administracyjnego.