Pięćdziesięciolatki do szczepień trzecią dawką marsz?
Prof. Sylwia Kołtan: I bardzo dobrze, to słuszna decyzja. Cieszę się, że zdecydowano się objąć ochroną przed koronawirusem szerszą grupę społeczną, niż początkowo planowano. Właśnie osoby w wieku pięćdziesięciu lat w górę, gdyż wcześniej zamierzano zacząć od sześćdziesięciolatków. Sama również zamierzam się zaszczepić. Słusznie też przyjęto, że odstęp od przyjęcia drugiej dawki do trzeciej, ma wynosić nie mniej, niż sześć miesięcy. Wprawdzie CDC (Centers for Disease Control and Prevention – agencja rządu federalnego USA, wchodząca w skład Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej – PAP) rekomendowała ośmiomiesięczny odstęp, ale później FDA (Agencja Żywności i Leków – amerykańska instytucja rządowa – PAP) wydała oświadczenie, że szczepić należy trzecią dawką po sześciu miesiącach, ale wyłącznie osoby 65+. Czytałam niedawno, że w USA, w ostatnich tygodniach, zaszczepiło się nielegalnie trzecią dawką ponad milion osób…
Ponoć w Polsce także istnieje szczepionkowe podziemie – można się dodatkowo zaszczepić za pieniądze, można też za darmo, ale poza jakimkolwiek trybem.
Wcale nie byłabym tym zdziwiona, gdyby osoby prowadzące punkty szczepień – zamiast szczepionki wylewać do zlewu – podawali je pacjentom. Na szczęście teraz nie trzeba będzie łamać prawa, aby się zaszczepić trzecią dawką…
Ciekawe, że początkowo planowano, iż trzeciej dawki nie dostaną osoby, które zaszczepiły się Astrą, gdyż ten preparat okazał się - w dłuższym czasie - skuteczniejszy niż np. Pfizer, choć na początku szczepień wydawało się, że jest na odwrót.
Z opracowania zamieszczonego jakiś czas temu w czasopiśmie „The Lancet” wynika, że w przypadku preparatu firmy AstraZeneca - po pierwsze - wskazane jest opóźnienie podawania drugiej dawki do trzech miesięcy, zamiast rekomendowanych wcześniej sześciu tygodni, a po drugie - że nie jest wykluczone, iż trzecia dawka będzie potrzebna - w niektórych, uzasadnionych przypadkach. Niemniej, faktycznie, po podaniu Astry obserwujemy mniej dynamiczne zmiany w liczbie przeciwciał, ale dłużej się one utrzymują. Jednak przestrzegałabym przed ocenianiem odporności na podstawie samego miana przeciwciał. Moim zdaniem ważniejsza jest skuteczność kliniczna: ile osób się zakazi po realizacji pełnego cyklu szczepień. Zresztą, ostatecznie dopuszczono możliwość tzw. szczepień krzyżowych, czyli można podać szczepionkę mRNA osobie zaszczepionej dwoma dawkami Astra lub jedną Johnson&Johnson. Są prace, które wskazują na wyższą efektywność takiego postępowania.
Odporność człowieka opiera się nie tylko na samych przeciwciałach.
To prawda. Skomplikowany system, jakim jest układ immunologiczny człowieka, składa się między innymi z dwóch ściśle współpracujących ze sobą części. Pierwsza to odporność zwana humoralną – tu limfocyty produkują przeciwciała, białka niszczące patogeny. Druga, to odporność komórkowa – w tym przypadku wytwarzane są cytokiny pobudzające inne komórki układu odpornościowego do określonych reakcji, oraz komórki cytotoksyczne. Te ostatnie niszczą inne komórki, jeśli zagnieździ się w nich patogen. Jedna i druga odporność wytwarza tzw. pamięć immunologiczną.
Co sprawia, że w przypadku dużej wiremii układ immunologiczny zwraca się czasem przeciwko swojemu gospodarzowi i bywa, że go zabija?
W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że duża wiremia powoduje duże pobudzenie układu odpornościowego. W przyrodzie, a więc także w żywych organizmach, wszystko powinno być w sam raz, poukładane. W tym przypadku - jeśli jest wirus, układ powinien reagować odpowiednio do zagrożenia, likwidować je (tu: zabić wirusa), a potem powrócić do stanu wyjściowego. Ale u niektórych osób dochodzi do tzw. burzy cytokinowej. Reakcja immunologiczna jest tak gwałtowna, że uszkodzeniu ulega mnóstwo własnych komórek chorego, co faktycznie jest bardzo niebezpieczne i może doprowadzić do zgonu, jeśli tego procesu w porę się nie zatrzyma.
Jak można to zrobić?
Podając w porę specjalistyczne leki, które zastopują ową burzę cytokinową - zanim na dobre się rozhula, bo wtedy może być bardzo źle.
Czy może się zdarzyć, że układ immunologiczny pacjenta rozpędzi się po szczepieniu tak, że będzie stanowił dla niego zagrożenie?
Gdyby szczepionki powodowały takie burzliwe objawy, sama bym się nie szczepiła, bałabym się też do tego namawiać pacjentów. W przypadku preparatów chroniących przed COVID-19 powikłania zdarzają się niezwykle rzadko – w Polsce to niecałe 0,05 proc. (raport NIZP_PZH z NOP do 12-09-2021), w dodatku zazwyczaj sprowadzają się do bolesności ramienia czy lekkiej gorączki. Ale dziś żyjemy w czasach, kiedy jeśli coś się wydarzy na drugim końcu świata, po paru sekundach wszyscy już o tym wiedzą, komentują i się zamartwiają. Ludzie się „nakręcają” i to właśnie strach bywa często powodem wielu niepożądanych reakcji związanych czasowo ze szczepieniem.
Jednak poważne NOP-y niezwykle rzadko, ale się zdarzają. Tego także nie wolno ukrywać. Szczepienia nie dają także stuprocentowej gwarancji, że osoba zaszczepiona na COVID-19 nie zachoruje. Np. moja znajoma lekarka, w pełni zaszczepiona, zakaziła się koronawirusem, ale przechorowała go łagodnie, domowo. Za to teraz wciąż łapie infekcje, ma nadreaktywne oskrzela. Strach pomyśleć, jak przeszłaby COVID-19 i jakie miałaby powikłania bez szczepień… Co istotne - powikłania pocovidowe obserwuje się także u dzieci, które łagodnie przechodziły COVID-19 w poprzednich falach. U swoich pacjentów obserwowałam np. nawrotowe gorączki. Jedna dziewczynka prezentowała zespół objawów połączony z sennością i absolutnym brakiem łaknienia. Lekarze podejrzewali u niej nowotwór, a to „tylko” powikłania po covidzie. Najgorsze, co może się zdarzyć, to PIMS-TS, czyli pediatryczny wieloukładowy zespół zapalny tymczasowo związany z zakażeniem SARS-CoV-2. Zaczyna się od gorączki i często wysypki. Stan dziecka szybko się pogarsza. Jeśli nie otrzyma pomocy, może umrzeć. Na szczęście pediatrzy nauczyli się rozpoznawać objawy tego zespołu i skutecznie go leczą.
Coraz częściej się mówi, że wkrótce Rada Medyczna wyda rekomendacje, aby szczepić dzieci od piątego roku życia.
Jestem przekonana, że lada moment, za parę tygodni, tak się stanie. Badania kliniczne już są niemal skończone i, z tego co wiem, ich rezultat jest pozytywny. Były zresztą prowadzone także w Polsce. Moja koleżanka chciała zgłosić do nich swoje maluchy, ale nie było już miejsc, błyskawicznie zebrano dużą grupę chętnych. Wprawdzie badania były prowadzone z „zakrytą” próbą: na troje uczestników jeden otrzymywał placebo, ale nie wiadomo kto. Organizatorzy zapewnili, że te dzieciaki, które nie otrzymały szczepionki, po zakończeniu badania także ją dostaną - w pierwszej kolejności, więc było się o co bić.
Pani też jest zdania, że tak małe dzieci powinno się szczepić?
Oczywiście. Tutaj nie tylko covid i wywołane nim powikłania są dla nich zagrożeniem, ale też życie i dorastanie w czasach pandemii, obostrzeń, pozamykanych szkół, braku kontaktu z rówieśnikami. Rodzi to problemy psychiczne, ciężkie depresje. Nigdy w naszym szpitalu nie było tylu młodocianych samobójców, nie ma niemalże dnia, żeby nie przywozili jakiegoś dzieciaka po próbie odebrania sobie życia. Istotne są także skutki fizyczne. Mam dwie nastoletnie pacjentki, które w czasie pandemii przybrały na wadze po 20 kg. Wcześniej były takimi patyczakami, aktywnymi, ruchliwymi, teraz ich problemem jest otyłość. Następna sprawa – w czasie kolejnych fal pandemii dostępność do szczepień, zwłaszcza tych zalecanych, bo obowiązkowe jeszcze jakoś szły, była mocno ograniczona, czekało się miesiącami. Musimy zrobić wszystko, żeby wrócić do normalności, także dla naszych dzieci.
Rozmawiała: Mira Suchodolska