Profesor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach dr hab. Krzysztof Śmietanka to niekwestionowany znawca ptasiej grypy. Kierowany przez niego Zakład Chorób Drobiu jest jednocześnie krajowym laboratorium referencyjnym ds. grypy ptaków. Tam prowadzone są badania naukowe, które obejmują epidemiologię, patogenezę, diagnostykę oraz imonoprofilaktykę zakażeń tym wirusem.

Reklama

Eksperci Brytyjskiej Agencji Bezpieczeństwa Zdrowia (UKHSA) w wypowiedzi dla BBC News ostrzegają, że powinniśmy być przygotowani na najbardziej pesymistyczny scenariusz również w przypadku wirusa H5N1. Czy Europie, a więc i Polsce, grozi pandemia wywołana przez ptasią grypę?

Prof. Krzysztof Śmietanka: To jest trudne pytanie, dlatego, że wirusy grypy ptaków są bardzo nieprzewidywalne. One od dawna są wymieniane wśród kandydatów do wywołania pandemii. Przynajmniej od 25 lat słyszymy, że wirus grypy ptaków jest jednym z najważniejszych potencjalnych patogenów, który może taką pandemię wywołać. Czy i kiedy dojdzie do niekorzystnych zmian, które spowodowałyby, że wirus uzyskałby łatwą zdolność nie tylko do przenoszenia się ze zwierząt na ludzi, ale przede wszystkim między ludźmi, na to pytanie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć, bo nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Dowodem na to jest pojawienie się koronawirusa. To było niespodziewane, nikt nie sądził, że to właśnie ten wirus wywoła pandemię.

Wciąż podkreśla się, że ptasia grypa nie potrafi rozprzestrzeniać się między ludźmi. Tymczasem WHO bada przypadek 11-letniej dziewczynki w Kambodży, która zmarła z powodu zakażenia wirusem H5N1. Drobnoustrojem zakaził się też jej ojciec.

To prawda. Ale należy doprecyzować, że wirus H5N1, który wywołał zakażenie i śmierć dziewczynki nie jest nowy. Ten wariant występuje w Azji już od ponad dekady. Znana jest dobrze jego charakterystyka genetyczna. Wiemy, że nie ma cech wirusa, który miałby potencjał pandemiczny i nie mamy dowodów, żeby przenosił się między ludźmi. Sam fakt, że wirus może wywoływać zakażenia i śmierć - także u ludzi - nie jest dla nas zaskoczeniem, bo takie przypadki są rejestrowane od 1997 roku. Jednak ogólna liczba potwierdzonych laboratoryjnie przypadków w tym okresie na świecie nie jest bardzo wysoka, wynosi nieco ponad 800. Najbardziej niepokojące jest to, że niskiej zapadalności towarzyszy bardzo wysoka śmiertelność, która sięga 50 procent.

Innymi słowy: bardzo trudno jest się tym wirusem zakazić, natomiast, jeżeli już do tego dojdzie, to prawdopodobieństwo zgonu jest bardzo wysokie.

Chcę uspokoić, że dotychczas wszystkie przypadki śmiertelne, jakie miały miejsce, były po części związane z długotrwałą ekspozycją na wirus właścicieli chorego drobiu, a po części z praktykami kulinarnymi i higienicznymi, polegającymi na jedzeniu surowego mięsa czy innych produktów pochodzących od drobiu. Należy pamiętać, że wirus bardzo szybko ginie w wysokiej temperaturze. W krajach, gdzie mięso lub produkty drobiowe poddawane są zabiegom termicznym, konsument jest bezpieczny.

Reklama

Kto jest głównym winowajcą rozprzestrzeniania się wirusa?

Główną winę ponosi dzikie ptactwo wodne, szczególnie kaczki i gęsi, które odpowiadają za to, że wirus utrzymuje się w środowisku i jest przenoszony na bliższe lub dalsze odległości. Ale później do dalszego rozprzestrzeniania wirusa przyczynia się człowiek, który może go przenieść na butach, odzieży, sprzęcie i samochodach. Dlatego bardzo ważna jest bioasekuracja, czyli odpowiednie zabezpieczenie gospodarstw drobiu, by zminimalizować ryzyko przedostania się wirusa od ptaków wolno żyjących do gospodarstwa utrzymującego drób, jeśli już dojdzie do pojawienia się ogniska, do jego rozwleczenia na ptactwo domowe w innych miejscach. Zatrzymanie takiego wirusa jest bardzo trudne, przekonaliśmy się o tym niejednokrotnie, kiedy mieliśmy do czynienia z dużymi ogniskami, np. w powiecie kaliskim, gdzie skoncentrowana jest produkcja kaczek. Wtedy trzeba było wybijać drób nie tylko w chorych stadach, ale także w sąsiednich gospodarstwach, bo tylko w tak radykalny sposób można zatrzymać efekt "śnieżnej kuli". To są ogromne straty i koszty.

Czy wybijanie hodowli to jedyna skuteczna metoda na eliminowanie wirusa?

Jak do tej pory tak, aczkolwiek coraz szerzej dyskutuje się kwestię szczepień stad drobiu przeciwko grypie. Nie jest to łatwy temat, dlatego, że podobnie jak w przypadku koronawirusów, gdzie występuje duża zmienność tego patogenu, skuteczność szczepień z czasem spada. Musimy mieć pewność, że szczepionki będą na tyle skuteczne, że zabezpieczą drób i uniemożliwią przeniesienie choroby. Pewne prototypy szczepionek zostały już opracowane, tylko że aktualnie szczepień w krajach UE rutynowo się nie prowadzi. Można uzyskać taką zgodę pod warunkiem spełnienia szeregu wymagań. Główny problem polega na tym, że państwo, które wprowadza szczepienia, jako środek zwalczania grypy, ma później problem z eksportem. Drób, który jest zaszczepiony - a przy założeniu, że szczepionki nie są jeszcze w pełni skuteczne - może pozornie wydawać się zdrowy, co nie oznacza, że nie jest zakażony. Kraje, które importują drób, wykazują dużą nieufność wobec tych państw, które prowadzą szczepienia w obawie o to, że mogą sobie takiego konia trojańskiego wprowadzić na swój teren.

Jakie działania należy podejmować, żeby minimalizować ryzyko rozprzestrzeniania się choroby wśród drobiu hodowlanego?

Potrzebne są działania prewencyjne. Naszym zadaniem jest działać w zarodku, zanim choroba mogłaby się rozprzestrzenić. Cały czas monitorujemy drób i robimy to bardzo dobrze. Jesteśmy w stanie bardzo szybko wychwycić takie ognisko. W Puławach przeprowadzamy też charakterystykę genetyczną wirusów. Działamy tu wspólnie z unijnym laboratorium ds. grypy ptaków w Padwie we Włoszech. Jeżeli pojawiłby się wariant, który mógłby stanowić zagrożenie, reakcja byłaby natychmiastowa. Dlatego konieczna jest czujność, monitoring krążących szczepów, ukierunkowany nie tylko na wykrywanie wirusa, ale także na jego charakterystykę genetyczną. Jest to sytuacja analogiczna do tego, co robiliśmy przy pandemii Covid-19. Nie tylko wykrywamy szczepy wirusa, ale analizujemy je genetycznie: czy posiadają cechy, które mogłyby być niekorzystne nie tylko z punktu widzenia zdrowia ptaków, ale i zdrowia człowieka.

Kto najbardziej narażony jest na zakażenie wirusem ptasiej grypy?

Osobami z grupy ryzyka są hodowcy, lekarze weterynarii, w tym pracownicy Inspekcji Weterynaryjnej oraz inni, którzy biorą udział w likwidacji ogniska. Na razie nie ma powodów do paniki, bo w Polsce nigdy nie stwierdziliśmy zakażenia ludzi, ale z drugiej strony nie można problemu lekceważyć. Wirus jest zmienny i ryzyko, które dzisiaj określane jest przez WHO jako niskie, nie znaczy, że zawsze takie niskie pozostanie. Szczególnie obawiamy się tego, że wirus nabędzie zdolności przenoszenia się między ludźmi drogą kropelkową. W tej chwili mamy na świecie taką sytuację, że człowiek może się sporadycznie zakazić od ptaków, ale później ten wirus nie przenosi się pomiędzy ludźmi.

Jak kształtują się dane z ostatnich lat dotyczące zakażeń ptasią grypą?

Sezon 2021 -2022 w Europie był najtrudniejszym pod względem liczby zachorowań. Wykryto ponad 2,5 tysiąca ognisk grypy u ptaków hodowlanych. Straty pogłowia drobiu sięgnęły prawie 50 mln sztuk ptaków. To jest bardzo dużo. W Polsce nie było najgorzej, bo w całym 2022 roku mieliśmy 68 ognisk. Zdecydowanie najgorszym okresem w kraju był sezon 2020-2021, kiedy stwierdzono ponad 350 ognisk. Wtedy temat grypy ptaków pozostawał w cieniu, bo uwaga mediów i społeczeństwa koncentrowała się na pandemii Covid-19.

Rozmawiała: Ewa Bąkowska