24-letnia Wioletta przyznaje, że operacja wykonana przez lekarzy z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Rzeszowie odmieniła jej życie. - Zmieniła wszystko. Wygląd, samopoczucie, wszystko będzie łatwiejsze. Jestem szczęśliwa – opowiada kobieta. - W końcu będę mogła założyć rodzinę. Chciałabym mieć dwójkę dzieci. Najlepiej chłopca i dziewczynkę. Oczywiście nie od razu, bo muszę jeszcze pozbyć się wiszącej skóry, ale nie śpieszy się nam – dodaje.

Reklama

Wioletta pochodzi z niewielkiej podkarpackiej miejscowości. 10 lat temu, gdy jeszcze była w gimnazjum, ginekolog zdiagnozował u niej torbiel na jajniku. - Miał się wchłonąć – opowiada o początkach choroby. - Dlatego później już nie chodziłam do lekarza – dodaje. Ale przyznaje, że to był błąd.

Mijały lata. Kobieta zaczęła tyć. - Wydawał mi się, że to z powodu niewłaściwej diety – wyjaśnia 24-latka. Guz rósł powoli. Nie bolał. Jednak powoli wykluczał ją z życia społecznego i uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. - Czułam wstyd z powodu tego, jak wyglądałam. A ludzie bywają wredni – przyznaje.

Najtrudniejsze były ostatnie trzy lata. - Coraz mniej mogłam chodzić, łapałam zadyszki, nawet wtedy, gdy szłam do łazienki. Coraz bardziej bolały mnie plecy. Męczyłam się, ale dawałam sobie radę. Kwestia przyzwyczajenia. W domu wszystko zrobiłam: gotowałam, sprzątałam. Ale do lekarza nie chciałam iść. Bałam się – tłumaczy.

Wioletta zaczęła spotykać się z chłopakiem. To on zasugerował, że "coś jest nie tak". Zwłaszcza, że z powodu duszności 24-latka spała już na siedząco. Umówiła się wizytę u lekarza w przychodni. Ginekolog skontaktował się z lekarzami z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Rzeszowie. - Uznałem, że należy natychmiast przywieść pacjentkę do naszego szpitala – opowiada prof. dr hab. n. med. Tomasz Kluz, kierownik Kliniki Ginekologii, Ginekologii Onkologicznej i Położnictwa w USK w Rzeszowie.

Reklama

24-latka trafiła do szpitala 19 kwietnia. Ważyła 182 kg, przy 158 cm wzrostu, ale poruszała się o własnych siłach. Po wstępnej diagnostyce okazało się, że na lewym jajniku ma ogromy guz. - Obwód brzucha nie pozwalał na wykonanie badań obrazowych, ponieważ pacjentka nie zmieściła się w tomografie. Badanie USG też było orientacyjne, głowica nie sięgnęła drugiego końca cysty – tłumaczy prof. Kluz, przyznając, że nigdy wcześniej nie widział tak ogromnej cysty.

Lekarze nie mogli zwlekać z operacją, ponieważ pacjentka miała objawy związane z niewydolnością oddechową, co zagrażało jej życiu. Wyznaczyli termin zabiegu.

Operacja odbyła się 25 kwietnia. Trwała półtorej godziny. Przeprowadziło ją czterech chirurgów, przy stole operacyjnym był też anestezjolog i pielęgniarka oraz dwie instrumentariuszki.

Lekarze najpierw wykonali laparotomię, czyli przecięli brzuch, spunktowali cystę i zaczęli ją stopniowo opróżniać. Wypłynęło prawie 100 litrów płynu. Następnie usunęli cystę ważącą prawie 3 kilogramy. - Później wyłuszczyliśmy cystę, czyli pozostawiliśmy zdrowy fragment lewego jajnika. Pacjentka ma zdrową macicę i jajowody, więc będzie mogła zajść w ciążę – tłumaczy prof. Kluz. Lekarze od początku podejrzewali, że to nie będzie nowotwór złośliwy. Ich przypuszczenia potwierdziły badania histopatologiczne.

Operowany guz miał średnicę około 1 metra, natomiast większość pacjentek zgłasza się do szpitala z cystami o wielkości 20-30 cm, które traktowane są jako duże – dodała lek. Anna Bogaczyk z Kliniki Ginekologii, Ginekologii Onkologicznej i Położnictwa w USK w Rzeszowie.

Wioletta śmiejąc się mówi: jestem pokrojona jak baleron, ale rana się goi. Brzuch ma owinięty specjalnym pasem, który pomaga w sklepieniu przeciętych powłok. Możliwe, że będzie musiała przejść kolejną operację związaną z plastyką brzucha. Teraz, już po zabiegu, namawia kobiety, które mają podobne problemy, żeby nie bały się wizyt u lekarza. - Idźcie jak najszybciej – apeluje.

Pacjentką, którą operowali lekarze z USK w Rzeszowie, interesują się media z całego świata. - Informacje na ten temat pojawiły się w mediach brytyjskich, amerykańskich, włoskich, holenderskich i niemieckich. Ostatnio skontaktowała się z nami indyjska agencja prasowa – przekazał Andrzej Sroka, rzecznik USK w Rzeszowie.