W opinii dyrektora rząd "po raz kolejny" skupia się na mniej istotnych aspektach, pomijając elementy krytyczne – jak np. brak dostępu do leków, w tym Remdesiviru dla pacjentów covidowych czy leków wykorzystywanych przy zwiotczaniu pacjentów leczonych przy pomocy respiratora.

Reklama

Największe obawy kierującego Szpitalem Uniwersyteckim budzi fakt, że od poniedziałku dzieci w klasach od I do III szkół podstawowych przejdą na nauczanie zdalne.

- Dla szpitala oznacza to utratę kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset pań pielęgniarek, które zostaną w domach opiekować się dziećmi – stwierdził dyrektor w rozmowie z PAP. Jego zdaniem "przerażające" jest to, że nie wyciągamy doświadczeń z poprzedniego lockdownu.

Reklama

W ocenie Jędrychowskiego rozwiązaniem mogłoby być wyznaczenie w mieście szkół, do których mogłyby uczęszczać dzieci pracowników medycznych. W placówkach takie dzieci, w warunkach świetlicowych, w kilkuosobowych grupach pozostawałyby pod opieką i brały udział w lekcjach.

Dyrektor SU przyznał, że wprowadzone nowe obostrzenia muszą przynieść rezultaty w postaci mniejszej liczby zachorowań, ale – jak zaznaczył – konsekwencje społeczno-ekonomiczne będą dużo bardziej bolesne niż konsekwencje medyczne.

- Jesteśmy na takim etapie, że ten wirus jest wszechobecny. To zamknięcie (lockdown - PAP) nie przyniesie bardziej wymiernych skutków – ocenił.

Reklama

Dyrektor Jędrychowski zwrócił też uwagę, że dotychczasowe dane o liczbie chorych były mocno niedoszacowane. - Ta liczba była... nie chcę powiedzieć "kontrolowana", ale uzależniona od liczby wykonanych testów – powiedział dodając, że szpital w swoich planach na każdy kolejny tydzień brał pod uwagę większą możliwą liczbę pacjentów chorych na COVID-19.

Zapytany o słowa ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, że system opieki zdrowotnej jest na granicy wydolności, Jędrychowski odpowiedział: Bezdyskusyjnie ta granica wydolności służby zdrowia jest w jakiś sposób przesuwana i nikt się nie przyzna, że my w jakiś sposób już przekroczyliśmy tę granicę; za każdym razem będziemy tę granicę odsuwać i mówić ze jeszcze jest trochę miejsca.

Jak dodał, rzeczywistą skalę pandemii zobaczymy wkrótce, kiedy zaczną obowiązywać testy antygenowe – tańsze, ale możliwe do wykonania w warunkach domowych.

- Po raz kolejny mam żal, że mówimy o służbie zdrowia, która jest na granicy wytrzymałości, a równocześnie nie mówimy o rozwiązaniach, które uratowałyby tę służbę zdrowia – powiedział dyrektor krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego.

Z jego obserwacji wynika, że mimo zapewnień o wystarczającej liczbie łóżek i respiratorów, rzeczywistość szpitalna jest inna. - Największą jednak bolączką jest brak kadr – zwrócił uwagę.

Jego zdaniem należy oczekiwać na rezultaty, jakie przyniesie zaangażowanie studentów i personelu pozamedycznego, ale – jak podkreślił – tu dalej dyskusyjna pozostanie kwestia odpowiedzialności i poziomu leczenia.

Według dyrektora krakowskiego szpitala, dodatkowe wynagrodzenia należą się nie tylko osobom pracującym bezpośrednio z pacjentem covidowym, ale i wielu innym pracownikom – np. sprzątaczkom, sanitariuszkom – bez których szpital nie mógłby funkcjonować.

Osobny problem – zdaniem Jędrychowskiego – stanowi biurokracja w szpitalach. - Dalej jako szpitale wysyłamy codziennie kilkanaście raportów, dalej nie doczekaliśmy się uproszczenia dokumentacji medycznej – wymieniał.

W środę rząd ogłosił kolejne zasady bezpieczeństwa, m.in. naukę zdalną dla najmłodszych uczniów i dla studentów, zamknięcie placówek kultury i galerii handlowych, z wyjątkiem punktów spożywczych i aptek. Jeśli obostrzenia nie zmniejszą liczby zakażeń, to rząd wprowadzi kwarantannę narodową, oznaczającą całkowity lockdown i zakaz przemieszczania się.