W ciągu najbliższych kilku dni z e-recepty będą mogli skorzystać pierwsi pacjenci w ramach pilotażu. Do końca roku będą ją realizować wszystkie apteki w kraju, a od 2020 r. obowiązkowo wydawać ją będą wszyscy lekarze.

Reklama

Jak ma to wyglądać w praktyce?

Pacjent dostanie w przychodni bądź szpitalu kod kreskowy – SMS-em lub na papierowym wydruku. Aptekarz zeskanuje kod i będzie widział w swoim komputerze wystawioną przez lekarza receptę.

Ale będzie też inny sposób na wykup leków: specjalny PIN plus dowód osobisty lub inny dokument potwierdzający nasz PESEL. Wylegitymujemy się, podamy PIN i dzięki temu farmaceuta będzie miał wgląd we wszystkie nasze recepty, które nie zostały jeszcze zrealizowane.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Żeby to jednak zadziałało, chory będzie musiał założyć Internetowe Konto Pacjenta i zezwolić aptekarzowi na dostęp do recept. Jak przekonuje w rozmowie z DGP wiceminister
Janusz Cieszyński (jest odpowiedzialny za informatyzację służby zdrowia), wprowadzenie e-recept skróci czas ich wystawiania – każdy lekarz zaoszczędzi codziennie około pół godziny.

Pacjenci nie będą zaś odsyłani z kwitkiem z apteki z powodu błędów lekarzy. Co więcej, po receptę nie zawsze trzeba będzie udać się do przychodni. Lekarz będzie mógł ją wypisać zdalnie– po konsultacji telemedycznej.

Założenia są zatem bardzo ambitne. A jak w praktyce działać będzie e-recepta, pokazać ma rozpoczynający się pilotaż. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że przynajmniej początki mogą być trudne. Medycy nadal mocno opierają się e-zwolnieniom, niechętnie też, razem z pacjentami, sięgają po możliwość telekonsultacji (mimo że częściowo jest już refundowana przez NFZ).

Pierwszy raz o e-receptach usłyszeliśmy w 2010 r., a pierwsze pilotaże planowano w latach 2012 i 2013. Nie wyszło. Współfinansowany ze środków unijnych system informatyczny,
w ramach którego uruchamiano e-receptę (platforma umożliwiająca gromadzenie, analizę i udostępnianie zasobów cyfrowych o zdarzeniach medycznych – tzw. P1), nie wypalił.

Obecnie realizowany jest plan B. Jeżeli i tym razem coś nie wyjdzie, trzeba będzie zwrócić Brukseli kilkaset milionów złotych.

Reklama