Sprawdzili to amerykańscy uczeni, badając pacjentów po zawale serca. Wzięli pod lupę 1818 pacjentów w wieku od 20 lat w górę, którzy przechodzili zawał od 1986 do 2006 roku. Kontrolowali ich co cztery lata, wypytując przy tym dokładnie o dietę i dawki wypijanego alkoholu.

Reklama

Czytaj także: Jedna pigułka wyleczy alkoholika? >>>

Wyniki tych badań okazały się zaskakujące. Ci, którzy spożywali od 10 do 30 gramów spirytusu dziennie – dawkę odpowiadającą dwóm 125-mililitrowym kieliszkom wina lub dwóm butelkom piwa albo dwóm kieliszkom wódki – żyli dłużej od pozostałych; donosi brytyjski dziennik „Daily Telegraph”.

Ryzyko śmierci z powodu problemów z sercem u osób umiarkowanie używających alkoholu po zawale było aż o 42 procent procent niższe niż u abstynentów. Zmniejszało się również ryzyko śmierci z innych powodów – o 14 procent.

Reklama

To o tyle ciekawe, że do tej pory naukowcy sądzili, iż umiarkowane dawki alkoholu wydłużają życie, ale tylko u osób bez problemów kardiologicznych. Spożywanie alkoholu podnosi bowiem ciśnienie krwi, upośledza funkcje serca i zwiększa ryzyko wystąpienia zakrzepów żylnych.

Owszem, to prawda, tylko że u osób, które piją w nadmiarze, czyli więcej niż 30 gramów spirytusu dziennie. I nie ma znaczenia, czy pacjent przeszedł akurat zawał serca, czy nie.

Naukowcy ostrzegają jednak przed zbyt pochopnym sięganiem po kieliszek. Po pierwsze dlatego, że różne organizmy mogą różnie reagować na alkohol, więc zanim zaczniemy „drinkować” po zawale serca, należy koniecznie skonsultować tę decyzję z lekarzem. Po drugie dlatego, że badania prowadzono do tej pory wyłącznie na mężczyznach. Kobiety z pewnością mają inny, niższy bezpieczny limit codziennej dawki alkoholu.

Reklama

Zdrowie dziennik.pl na Facebooku: polub i bądź na bieżąco >>>

Trwa ładowanie wpisu