Już nie tylko szpitale w dużych miastach, takich jak Warszawa, Bydgoszcz czy Grudziądz, tworzą własne przychodnie. Poradnie podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) zaczęły powstawać również przy lecznicach powiatowych. Ich dyrektorzy tłumaczą, że nie chodzi o szybki zysk, ale o wymuszanie lepszego dostępu do opieki zdrowotnej wszędzie tam, gdzie są z tym problemy.
Przepisy mówią, że przychodnia lekarza rodzinnego powinna być otwarta w godzinach od 8 do 18. W praktyce bywa jednak różnie. W powiecie makowskim trzech lekarzy rodzinnych działa w lokalnym samorządzie, więc skutek jest taki, że w dni, gdy odbywają się posiedzenia rady powiatu, pacjenci nie mają po południu szans na lekarską poradę. Trafiają więc do szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR). W efekcie tamtejsi lekarze leczą banalne przeziębienia. Nie mogą odesłać chorego z gorączką bez badania, choć tę pracę powinien wykonać lekarz rodzinny, bo to on otrzymuje za tego pacjenta stawkę kapitacyjną (czyli 96 zł za każdą pozyskaną osobę).
Wielokrotnie prosiliśmy Narodowy Fundusz Zdrowia o skontrolowanie czasu pracy naszych lekarzy rodzinnych, ale bez skutku. Chorzy trafiają do nas i wymuszają udzielanie świadczeń. Skoro i tak musimy wykonywać pracę za część lekarzy rodzinnych, to przynajmniej bierzmy za to pieniądze – mówi Jerzy Wielgolewski, zastępca dyrektora ds. administracyjnych w SPZOZ w Makowie Mazowieckim.
Właśnie z tego powodu szpital otworzył już dwie placówki POZ, a w planach ma trzecią.
Reklama



Reklama
Dyrektorzy szpitali, które zdecydowały się na taką inwestycję, twierdzą, że dzięki niej poprawiła się obsługa pacjentów w innych placówkach. Został np. rozwiązany problem unikania przez niektórych lekarzy rodzinnych zlecania pacjentom badań diagnostycznych, mimo że należy to do ich obowiązków.
Zauważyliśmy np., że niektóre przychodnie POZ, które wcześniej oszczędzały na badaniach, teraz częściej znajdują pieniądze na ten cel. Tak działa konkurencja – podkreśla Marek Nowak, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. dra Biegańskiego w Grudziądzu, gdzie POZ działa od trzech lat.
Wszędzie tam, gdzie szpitale tworzą przychodnie, protestują lekarze rodzinni. Ich zdaniem taka konkurencja jest niezdrowa. O pacjentów muszą bowiem rywalizować z dużo silniejszym podmiotem, który dodatkowo ma zaplecze w postaci sprzętu i specjalistów.
Rola lekarza POZ w placówce szpitalnej sprowadza się do wypisywania skierowań na kosztowne badania diagnostyczne, na których szpital może zarabiać. Tu nie chodzi o dobro pacjentów, lecz o napędzanie ich szpitalowi i ratowanie jego finansów – uważa Teresa Dobrzańska-Pielichowska, wiceprezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie, zrzeszającej lekarzy rodzinnych.
Dodaje, że rozdział między podstawową opieką zdrowotną a leczeniem szpitalnym i specjalistycznym musi być zachowany, bo w przeciwnym razie szpitale będą nadużywały swojej silnej pozycji. Mogą np. uzależniać przyjęcie na swoje oddziały od zapisania się do przychodni POZ.



Takich obaw nie podziela NFZ. Podkreśla, że przed monopolem szpitali broni pacjentów rynek.
Każdy, kto spełnia wymogi lokalowe i kadrowe, może otworzyć POZ i zbierać deklaracje od pacjentów. Placówkom już istniejącym na rynku może wydawać się, że jest to podbieranie chorych, ale to jest normalny mechanizm rynkowy – podkreśla Jolanta Pulchna, rzecznik prasowy małopolskiego oddziału NFZ.
O tym, gdzie się leczyć, czy w gabinecie lekarza rodzinnego, czy w przychodni szpitalnej, i tak ostatecznie decydują pacjenci.
2750 pacjentów może być maksymalnie zapisanych do jednego lekarza rodzinnego
96 zł rocznie płaci NFZ lekarzowi rodzinnemu za każdego pozyskanego pacjenta
7,55 mld zł przeznaczy w 2012 roku NFZ na podstawową opiekę zdrowotną