Każdego roku ZUS marnuje kilkaset milionów złotych, żeby ściągnąć od firm składkę zdrowotną i przekazać ją do NFZ. W ubiegłym roku wydał na ten cel 295 mld zł, w tym już 201 mln zł. Taki system obciąża również budżet NFZ. W 2010 roku na obsługę składki wydał prawie 101 mln zł. To nie koniec administracyjnej mitręgi. Koszty ponoszą również urzędy skarbowe, co wynika z tego, że niemal cała składka zdrowotna (7,75 proc.) jest odpisywana od podatku. Urzędnicy sprawdzają więc, czy została dobrze wyliczona przez płatnika i czy ten ją zapłacił. Jeżeli nie – dyrektor urzędu skarbowego wszczyna postępowanie egzekucyjne.

Połączenie dwóch molochów

Operacja związana z przekazaniem pieniędzy do NFZ jest zdaniem ekspertów pozbawiona sensu z finansowego punktu widzenia – to zwykłe marnotrawstwo pieniędzy. Nieoficjalnie pojawiają się więc pomysły włączenia NFZ do ZUS. Ani resort zdrowia, ani tym bardziej zainteresowane strony nie potwierdzają tego. Skutkowałoby to bowiem około 10-proc. zwolnieniami w funduszu.
Eksperci krytykują taką fuzję. Profesor Tadeusz Szumlicz ze Szkoły Głównej Handlowej (SGH) podkreśla, że ZUS i NFZ mają zupełnie odrębne zadania, dlatego ich połączenie nie miałoby sensu. Ponadto najpierw trzeba przebudować system opieki zdrowotnej w Polsce, a dopiero potem zastanawiać się nad ewentualnymi zmianami instytucjonalnymi.
Reklama



Reklama
– Dzięki połączeniu dwóch molochów nie będziemy lepiej leczeni – mówi Ryszard Petru, przewodniczący RN DI Investors, główny doradca ekonomiczny DemosEuropa.

Bezpośrednio do funduszu

– Żeby obniżyć koszty obsługi składki zdrowotnej, trzeba wprowadzić przepis nakazujący płatnikom jej przesyłanie bezpośrednio do NFZ z pominięciem ZUS – mówi prof. Stanisław Gomułka z BCC.
Zgadza się z nim Witold Polkowski z Pracodawców RP. Jego zdaniem składka powinna być płacona do jednego podmiotu – do NFZ – albo do prywatnego ubezpieczyciela. W tym drugim przypadku wybierałby go zainteresowany. To właśnie tam trafiałaby składka. Ale jednocześnie łożyłby on dodatkowo pieniądze do wspólnej państwowej kasy na leczenie, opodatkowując swoje dochody. Żeby taki system zaczął funkcjonować, niezbędne jest wprowadzenie prywatnych płatników na rynek. To, jak zapowiadała Ewa Kopacz, była minister zdrowia, jest możliwe, ale nie wcześniej niż od 2013 roku.

Podatek zamiast opłacania składki

Jest też trzecie rozwiązanie mające na celu obniżenie kosztów obsługi składki zdrowotnej.
– Składka powinna być zwykłym podatkiem, bo obecnie nie ma ona charakteru ubezpieczeniowego – twierdzi prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PricewaterhouseCoopers i Rady Gospodarczej przy premierze.



Tak samo uważa prof. Tadeusz Szumlicz. Twierdzi, że państwo musi ustanowić podatek celowy na zdrowie. To oznacza podniesienie obowiązujących stawek podatku. Niższa stawka PIT wynosiłby nie 18 proc., ale np. 19 proc.
– Obecnie już płacimy taki wyższy podatek. Z 9-proc. składki zdrowotnej odpisujemy od podatku 7,75 proc., ale pozostałą część, czyli 1,25 proc., już nie, zatem ta ostatnia wielkość to tak naprawdę podatek – mówi Jeremi Mordasewicz, członek zarządu ZUS.
Składka zostałaby więc zlikwidowana i zastąpiona podatkiem PIT, który płatnicy wpłacaliby od razu do urzędu skarbowego. Ustawa budżetowa przewidywałaby, że pewna część podatku dochodowego byłaby przekazywana na zdrowie. Ile? Należałoby porównać kwotę, jaką NFZ wydaje rocznie na zdrowie, z ogólnymi wpływami podatkowymi.
Przeciwny pomysłowi odpisu podatkowego jest prof. Stanisław Gomułka. Jego zdaniem obecny system opłacania składki jest lepszy.



– Wiemy, ile płacimy na zdrowie. To uczy obywateli, że leczenie kosztuje. Natomiast, gdyby był odpis podatkowy, to wszyscy mieliby wrażenie, że państwo stać na nieograniczone finansowanie – mówił Stanisław Gomułka.

Likwidacja niepotrzebnej biurokracji

Zdaniem Aleksandry Wiktorow, byłej prezes ZUS, wprowadzenie odpisu od podatku pozwoliłoby na rezygnację z okazywania druku RMUA przy korzystaniu z publicznej służby zdrowia. Za takim działaniem przemawia także orzecznictwo. Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 7 stycznia 2004 r. (K14/03), a Sąd Najwyższy w wyroku z 8 sierpnia 2007 (sygn. akt I CSK 125/07) uznały, że w momencie zwrócenia się pacjenta o pomoc medyczną nie można jej uzależniać od pokazania dowodu ubezpieczenia i opłacenia składki. I jeszcze jeden argument – ponad 99 proc. Polaków i tak ma jakiś tytuł do ubezpieczenia zdrowotnego.
– Wystarczające powinno być okazanie w przychodni dowodu osobistego zamiast RMUA – mówi Aleksandra Wiktorow.
Dodaje, że placówka służby zdrowia mogłaby sprawdzić na jego podstawie status pacjenta – czy jest ubezpieczony, a jeśli nie jest, to do której kategorii go zaliczyć (usługi pokrywane przez pomoc społeczną czy też przez samego pacjenta).



– Jednak do tego potrzebny jest stale aktualizowany wykaz ubezpieczonych w NFZ – podkreśla Aleksandra Wiktorow.

Unikniemy kompromitacji

Likwidacja RMUA ma jeszcze jedną zaletę. Pozwoliłaby rządowi uniknąć kompromitacji od 1 stycznia 2012 r. Wtedy bowiem wejdą w życie przepisy likwidujące obowiązek wydawania tego druku przez pracodawców co miesiąc. To może wprowadzić olbrzymi chaos i utrudnić dostęp do leczenia.
Pracownicy bowiem nadal będą musieli przynosić do lekarza zaświadczenie o opłaceniu składki zdrowotnej, tyle że będzie im ono wydawane na żądanie. Bez dowodu ubezpieczenia nie będą mieli prawa do nieodpłatnego leczenia. Dodatkowo takich dowodów mogą zacząć żądać apteki, bo mają być obciążane za sprzedaż leków refundowanych na receptę wystawioną nieubezpieczonemu.