Jak powiedział na konferencji prasowej kierownik Kliniki Kardiologii USK prof. Andrzej Mysiak, pacjenci z powikłaniami w leczeniu wad zastawkowych mają typowe objawy niewydolności serca, nie są zdolni do wysiłku i mają trudności z prostymi czynnościami życia codziennego.

Reklama

Te powikłania biorą się z komplikacji technicznych podczas kardiochirurgicznej operacji wszczepienia zastawki, albo ze zmian zapalnych lub naturalnych procesów chorobowych. W efekcie pomiędzy zastawką a tkanką serca powstaje szczelina, przez którą strumień krwi przedostaje się w niewłaściwym kierunku - powiedział Mysiak.

Wyjaśnił, że w takim przypadku ponowna operacja na otwartym sercu może być dla pacjenta zbyt ryzykowna i alternatywą może być tylko przezskórne zamknięcie przecieku z pomocą tzw. okludera. Jak wyjaśnił dr Marcin Protasiewicz, okluder to kilkumilimetrowe urządzenie wykonane z drobnej, elastycznej plecionej siateczki metalowej. Przypomina kształtem dwa połączone ze sobą parasole.

Po nakłuciu w pachwinie przez specjalny cewnik wprowadzamy żyłą lub tętnicą okluder do serca i otwieramy go w miejscu przecieku. Dzięki temu przeciek zostaje zatamowany - wyjaśnił dr Protasiewicz.

PAP / Maciej Kulczyski
Reklama

Wcześniej lekarze muszą z dużą precyzją określić wielkość przecieku i dobrać odpowiedni okluder. Jego niestabilność mogłaby bowiem doprowadzić do kolejnych powikłań, a nawet do śmierci. - Sporej precyzji i doświadczenia zebranego przy wykonywaniu innych zabiegów kardiologicznych wymaga również wprowadzenie okludera do miejsca przecieku. Operatorzy obserwują swoje czynności na trójwymiarowym obrazie USG serca - powiedział prof. Mysiak.

Pierwszy na Dolnym Śląsku zabieg tego typu wykonał 9 lutego zespół w składzie: dr Marcin Protasiewicz, dr Wiktor Kuliczkowski i dr Tomasz Witkowski. Zabieg trwał dwie godziny.

W efekcie poprawiono wydolność serca u 64-letniego pacjenta, który dwa lata wcześniej przeszedł operację wszczepienia zastawki, ale mimo to od tamtego czasu nie był w stanie nawet dłużej spacerować.

Moje samopoczucie przez tym zabiegiem a teraz to po prostu przepaść. Wcześniej nie mogłem przejść nawet trzystu metrów, by nie stracić tchu. Teraz chodzę po schodach, spaceruję i zdarzyło mi się nawet podbiegać do tramwaju - powiedział pacjent Zbigniew Pusialski.

Reklama

Jak podano, w Polsce podobnych operacji wykonuje się rocznie od kilku do kilkunastu. Lekarze USK przygotowują się do drugiego zabiegu.