Skąd ten problem?

Istnieją dziś dziesiątki sposobów na to, żeby zahamować wypadanie włosów i powstawanie charakterystycznych zakoli. W niektórych przypadkach wystarczająca okazuje się zmiana szamponu, odżywki czy odpowiednia suplementacja (np. wit. A, E, C, H, F i wit. z grupy B). Bywa, że efekt przynosi zastosowanie mezoterapii odżywczym koktajlem czy terapii z wykorzystaniem np. finasterydu, dutasterydu czy minoxidilum. Efekt jednak często zależy od przyczyny utraty włosów.

Reklama

- Najczęściej przyczyną pojawienia się zakoli jest łysienie androgenowe (typu męskiego). To około 80% przypadków. Charakteryzuje je stopniowa utrata włosów, zaczynająca się najczęściej na skroni. Włosy na czubku głowy stają się natomiast cieńsze. Przyczyną łysienia tego typu są czynniki genetyczne oraz środowiskowe. Dużą rolę w utracie włosów przypisuje się wrażliwości mieszków włosowych na DHT, czyli dihydrotestosteron. Jest to związek chemiczny będący pochodną testosteronu. Im więcej go w męskim organizmie, tym większe ryzyko pojawienia się zakoli i łysienia - tłumaczy dr n. med. Elżbieta Meszyńska, dermatolog z Dr Turowski Hair Restoration Clinic w Katowicach.

- W wielu przypadkach kluczowe są także takie inne czynniki np. tryb życia, stres, a także uboga w witaminy i minerały dieta. Przyczyną powstawania zakoli i utraty włosów mogą być także schorzenia np. anemia, choroby tarczycy czy łojotokowe zapalenie skóry nasilające wypadanie włosów. W przypadku tego ostatniego schorzenia, sporą rolę odgrywają także drobnoustroje, zwłaszcza grzyby drożdżopodobne - dodaje.

Reklama

Zamiast maszynki - FUE manualne lub z pomocą robota

Właściwe rozpoznanie przyczyny oraz dobrze dobrana terapia jest w stanie zahamować lub spowolnić proces wypadania włosów. Co jednak w sytuacji, kiedy nie pomagają już ani kosmetyki, ani zabiegi medycyny estetycznej, ani leki? Ogolenie się na łyso i tupecik to nie jedyne rozwiązania. Rozwiązaniem może być transplantacja włosów. Tego typu zabiegów jest coraz więcej, jest więc w czym wybierać.

Coraz częściej stosowaną obecnie metodą jest metoda FUE, czyli follicular unit extraction. Polega ona na ręcznym pobraniu pojedynczych zespołów mieszków włosowych i ręcznym wszczepieniu ich w miejscu powstania łysiny. Włosy pobiera się z miejsca na głowie, gdzie rosną one zawsze, czyli z jej tyłu. Włosy na tym obszarze są bowiem odporne na działanie hormonu DHT. Następnie wykonuje się setki mikroskopijnych otworów, w które wprowadza się włosy. W ten sposób przeszczepiana jest cała struktura włosów, a nawet komórki macierzyste stymulujące ich wzrost. Zabieg odbudowuje nie tylko ubytki w owłosieniu, jest w stanie także obniżyć linię włosów oraz zagęścić je. Nieco inaczej wygląda zabieg FUE z wykorzystaniem specjalnego robota ARTAS. Takie rozwiązanie w Polsce dostępne jest od niedawna.

Reklama

- W tym przypadku to robot, a nie lekarz fizycznie pobiera pojedyncze zespoły mieszkowe ze skóry głowy. Następnie pod nadzorem lekarza maszyna samodzielnie przeczesuje skórę głowy we wskazanym jej obszarze i wybiera do przeszczepu najlepszej jakości zespoły mieszkowe. Pobiera je z miejsc, gdzie włosy wciąż rosną, czyli tyłu głowy. Robi to z prędkością i precyzją nieosiągalną dla ludzkiej dłoni, dzięki czemu nie uszkadza delikatnych cebulek. Taki problem często pojawiał się np. przy przeszczepach FUE wykonywanych w całości manualnie - mówi dr Grzegorz Turowski, chirurg z Dr Turowski Hair Restoration Clinic w Katowicach.

Na tym praca robota się nie kończy. Maszyna wykonuje także mikrootwory do wszczepienia mieszków włosowych, w które specjaliści już ręcznie wprowadzają pobrane zespoły mieszkowe. W ciągu zaledwie godziny robot potrafi zebrać ponad 1000 włosów i wykonać ponad 3000 nakłuć. Dzięki temu wykonany zabieg jest mniej inwazyjny i mniej bolesny, nie pozostawia także bolesnych i na zawsze widocznych blizn.

- W ten sposób możemy m.in. zagęścić obszar na czole, gdzie pojawiły się zakola i stworzyć nową, niżej położoną linię włosów. Efekt, jaki osiąga się poprzez zabieg jest trwały - mówi dr Turowski. To dobra wiadomość dla łysiejących. Tym bardziej, że jeszcze do niedawna przeszczep włosów wiązał się ze znacznie bardziej skomplikowanym zabiegiem. Polegał on najczęściej na pobraniu pasa skóry razem z mieszkami włosowymi i wszczepieniu go w miejsce, w którym ubyło włosów. - Zabiegi transplantacji włosów znacznie się dziś uprościły, są minimalnie bolesne i zdecydowanie mniej inwazyjne. Włosy goją się bardzo szybko, bo w zaledwie 2-3 dni. Owłosienie zaczyna zwykle odrastać po 6 miesiącach, a pełne efekty są widoczne po roku. Takie włosy można normalnie czesać, ścinać, układać, a nawet farbować - mówi ekspert z Dr Turowski Hair Restoration Clinic.