367 mln zł – tyle zdaniem Ministerstwa Zdrowia będzie musiał wydać NFZ na leczenie Polaków za granicą. Najwięcej będą fundusz kosztowały wizyty i badania ambulatoryjne oraz wyjazdy do sanatoriów. Tak wynika z opublikowanego wczoraj przez resort projektu ustawy wprowadzającej unijną dyrektywę transgraniczną.
Ustawa przed wejściem w życie będzie jeszcze musiała przejść całą ścieżkę sejmową, a i tak jest już o cztery miesiące spóźniona. Polska miała termin do 25 października 2013 r., by określić szczegółowe zasady leczenia za granicą. Podstawową określiła Komisja Europejska: chory leczy się w dowolnym kraju UE, a jego ubezpieczyciel zwraca mu pieniądze do tej wysokości, jaką by zapłacił w kraju. Różnicę dopłaca pacjent z własnej kieszeni.
Z projektu wynika, że resort zdrowia nie zmienił zdania i – zgodnie z zapowiedziami – wprowadza restrykcyjny wymóg uzyskiwania zgody od NFZ na większość zdrowotnych wyjazdów za granicę. Dotyczyć to będzie m.in. leczenia szpitalnego, badań genetycznych, tomografii czy rentgena. Chorzy będą mieli zielone światło głównie na podstawowe leczenie czy badania, takie jak wizyty u specjalistów czy badanie krwi. W ich przypadku nie trzeba będzie pytać NFZ o zgodę. Potem jedynie trzeba będzie przywieźć rachunek i wnioskować o refundację.
Dlatego – zdaniem ministerstwa – najwięcej, bo 281 mln zł, będzie przeznaczane na refundację leczenia ambulatoryjnego. – Z tego będą korzystać prawdopodobnie jedynie osoby mieszkające w regionach przygranicznych. Nikomu z dalszych części kraju to się nie będzie opłacać – mówią urzędnicy ministerstwa. Aby ułatwić leczenie, uznawane będą skierowania nie tylko od polskich lekarzy, ale także od ich kolegów z UE.
Reklama
Zwrot kosztów będzie dotyczył również innych świadczeń, które okażą się konieczne przy leczeniu, na które pacjent otrzymał pozwolenie. – Jeśli pacjent dostanie zgodę na wszczepienie endoprotezy, a okaże się, że przed zabiegiem należy wykonać badanie serca, to fundusz teoretycznie powinien zwrócić pieniądze za wszystko – wyjaśnia mecenas Katarzyna Fortak-Karasińska.
Reklama
Na kurację w ramach programu lekowego, czyli niestandardowego leczenia drogimi środkami, będzie można wyjechać tylko wtedy, gdy chory w Polsce do takiego leczenia zostanie zakwalifikowany. W tym przypadku nie będzie więc honorowane skierowanie od lekarza z innego państwa UE. Tymczasem barierą jest u nas zakwalifikowanie się do programu, nie kolejki. Z szacunków resortu wynika, że przeznaczy na to 6 mln zł. Z kolei na wyjazdy sanatoryjne ministerstwo przewiduje 46 mln zł.
Fundusz będzie kontrolować liczbę wyjazdów nie tylko za pomocą zgód. NFZ określi też limit wysokości rezerwy wydzielonej w budżecie na finansowanie takiego leczenia. Chodzi o ponad 1 mld zł. Po przekroczeniu tej granicy (oraz pewnej kwoty w rezerwie ogólnej) fundusz przestanie refundować leczenie zagraniczne. Rachunki będą pokrywane dopiero w następnym roku kalendarzowym.
Rządowe Centrum Legislacji apelowało w trakcie konsultacji, by w związku z tym zwracać pacjentom tę kwotę z odsetkami. Argumentowało, że przesuwając płatności, państwo de facto zaciąga dług u obywateli. Ten wniosek został jednak przez resort odrzucony, choć w odwrotnej sytuacji, gdy się okaże, że NFZ bezpodstawnie zwrócił pieniądze za leczenie transgraniczne, będzie mógł się domagać od pacjenta ich zwrotu z odsetkami.
Aby pacjenci nie byli zaskoczeni, to NFZ będzie miał obowiązek ogłaszać na swoich stronach przewidywany termin, gdy skończą mu się środki na refundację kosztów leczenia transgranicznego. Zdaniem mecenas Katarzyny Fortak-Karasińskiej takie odraczanie spłat i przekładanie na kolejny rok może spowodować, że dojdzie do efektu domina i zostaną zablokowane środki dla pacjentów w kolejnych latach. Na wszystkie pytania mają odpowiadać wojewódzkie oddziały NFZ oraz Krajowy Punkt Konsultacyjny. Najważniejsze informacje, np. lista z cenami świadczeń, będą też zamieszczone na stronach internetowych KPK i NFZ.
Z informacji DGP wynika, że pierwsi pacjenci, mimo braku krajowych przepisów, już się ubiegają o zwrot kosztów. Fundusz odmawia.